W końcu listopada Jolanta Urbanowicz, doradczyni prezydenta Gitanasa Nausėdy zasygnalizowała, że „fakt, iż znaczna liczba uczniów w naszym kraju wybiera rosyjski jako drugi język obcy, nie napawa optymizmem”. Zauważyła przy tym rzecz oczywistą: uczniowie coraz częściej wybierają niemiecki czy francuski jako drugi język obcy.
Przeciwwagą tej opinii stała się wypowiedź szefowej litewskiego parlamentu Viktorii Čmilytė-Nielsen. „Skoro wspólnoty szkolne widzą w tym sens, nie należy wprowadzać zakazów” – zaznaczyła przewodnicząca Sejmu. Jej zdaniem, możliwość uczenia się języków jest atutem.
Zdrowy rozsądek podpowiada, że nie da się zmienić systemu edukacyjnego skinięciem czarodziejskiej różdżki. Nie sposób w każdej placówce oświatowej wprowadzić nauczanie języka francuskiego od przysłowiowego jutra.
Zresztą, jeśli przedstawiciele establishmentu za przykład stawiają ten język, nie świadczy to dobrze o ich myśleniu strategicznym. Język Moliera przed parudziesięciu laty w dyplomacji został zastąpiony uniwersalną angielszczyzną i mimo że nadal ponad 200 mln osób na świecie może przeczytać w oryginale twórczość Wiktora Hugo, traci on na wadze. Dzisiaj drugim najczęściej używanym językiem na kuli ziemskiej pod względem liczby rodzimych użytkowników jest hiszpański. Ale jak się wsłucha w narrację decydentów, można się dopatrzeć chęci wprowadzenia w szkołach chociażby języków esperanto czy silbo. Byle tylko nie ten ruski.
Dziś wiele osób nie dostrzega, niestety, różnicy pomiędzy hasłem „russkij mir” a językiem rosyjskim. Niektórzy tak się zagalopowali, że hejt dla nich stał się normalnością, a w pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę na platformach społecznościowych płodzili chamskie epitety względem osób posługujących się językiem Puszkina. Ci „postępowi” widocznie nawet nie chcieli się zastanowić nad tym, że zasiewają pole nienawiści do litewskich Rosjan.
Niewykluczone, że myśl o skasowaniu języka rosyjskiego jako drugiego obcego w szkołach na Litwie zrodziła się w pogoni za wysokim poparciem w badaniach sondażowych. Politycy są skłonni mówić to, co elektorat chce słyszeć. Dzisiaj zohydzanie języka rosyjskiego uchodzi za „takie normalne”.
Mimo wszystko złotymi zgłoskami w historii zapisują się tylko odważni politycy. Wiadomo, że ktoś mięczakowaty nie stanie w obronie krzywdzonej osoby czy słabszej grupy społecznej.
Podniecenie na „model łotewski”
Litewscy nacjonaliści i ich poplecznicy co rusz są skłonni przywoływać „model łotewski” w systemie edukacji.
Łotwa nosi się z zamiarem rezygnacji z języka rosyjskiego jako drugiego języka obcego w szkołach od roku 2026. Establishment w Rydze coraz głośniej zaczyna mówić o zamiarach wprowadzenia nauczania wszystkich przedmiotów w szkołach mniejszości narodowych w języku łotewskim.
Obecnie na Łotwie w szkołach mniejszości narodowych są stosowane trzy stopnie edukacji dwujęzycznej: w klasach I-VI 60 proc. przedmiotów jest wykładanych po łotewsku (40 proc. w języku ojczystym ucznia), w kolejnych trzech klasach już 80 proc. przedmiotów jest po łotewsku, a w klasach X-XII obowiązuje język łotewski (oprócz języków krajów macierzystych z elementami literatury i historii).
Jeżeli spojrzymy na kraje o najwyższym poziomie analfabetyzmu, zobaczymy, że są to państwa, gdzie nauczanie w szkołach odbywa się w języku państwowym, który nie jest ojczystym dla większości mieszkańców kraju (głównie są to byłe kolonie angielskie i francuskie w Afryce i Azji).
Tym, którzy model łotewskiej edukacji stawiają za przykład do naśladowania, należałoby przeanalizować system szkolnictwa nigeryjskiego. Może również się podniecą.